niedziela, 21 grudnia 2014

KASABIAN - O2 BRIXTON ACADEMY, 06.12.2014; cz. 1

Przypadki nie istnieją. 

Jeżeli miałybyśmy opisać w skrócie naszą ostatnią koncertową wyprawę, byłyby to właśnie te słowa. Koncert Kasabian w londyńskiej O2 Brixton Academy był najbardziej nieprawdopodobnym wyjazdem w naszym życiu. Od początku do samego końca.  

Generalnie miało nas na tym koncercie w ogóle nie być. Bilety zostały wyprzedane już kilka tygodni temu, nie miałyśmy pieniędzy na przelot i wszystko postawiłyśmy na wypad do Berlina. Ciągle powtarzałyśmy sobie, że nie jedziemy, bo to niewykonalne. Jednak po wszystkim, co wydarzyło się w Niemczech, ciężko było ostatecznie odpuścić. Tęsknota za chłopakami, pokoncertowa depresja i smutna rzeczywistość dookoła kumulowały w nas emocje, których mogliśmy pozbyć się tylko na kolejnym gigu. W dodatku w naszych głowach wciąż siedziały słowa Sergio, który stwierdził, że jeżeli ktoś nie pojawi się na koncertach w Brixton, będzie żałował tego do końca życia. Jak MY mogłyśmy coś takiego zignorować?!

Stanęło na tym, że w połowie listopada kupiłyśmy bilety. Tak właśnie proszę Państwa rezygnuje się z koncertów!

Z samymi wejściówkami też jest dobra historia. Przekopując dosłownie cały internet i wszystkie możliwe oferty, trzy razy trafiłyśmy na oszustów (jeden z nich wymyślił nawet historię o tym, że jego dziewczyna jest z Wrocławia i jadą tam akurat w dniu koncertu), więc tracąc wiarę w ludzi postanowiłyśmy zamówić je z Viagogo. Cóż, cena była 3 razy wyższa od normalnej, wszystko pomnożone przez kurs funta, do tego bilety na samolot, najtańsze jakie udało nam się znaleźć... Zapłaciłyśmy prawdziwą fortunę, którą możecie sobie teraz tylko wyobrażać.

Kiedy po kilkunastu dniach pełnych ogromnego stresu wywołanego całą tą sytuacją oraz niepewności, czy bilety w ogóle do nas trafią i czy przypadkiem nie będą podrobione, jednak dotarły na czas. Nawet wyglądały zaskakująco prawdziwie. Aż do dnia wyjazdu, leżały schowane u Zuzy, a my zabrałyśmy się do przygotowań na koncert.

Trzeba przyznać, że pomysłami na koncertowe gadżety podzieliłyśmy się sprawiedliwie. Hasło na flagę wymyślone przez Milo idealnie opisywało to, czego dokonałyśmy jadąc na ten koncert oraz jak bardzo poświęcamy się dla chłopaków. Zuza wpadła na pomysł chust utrzymanych w klimacie ostatniej płyty. Bandany są w końcu jednym ze znaków rozpoznawczych grupy.

Kolejna idea narodziła się kompletnie spontanicznie. Chciałyśmy zrobić koszulki takie, jak nosi Pizzorno na koncertach - białe t-shirty z krótkim hasłem. Ciężko nam było wymyślić dobry slogan, aż w końcu, kiedy robiłyśmy flagę i chusty, Milo olśniło. Wzięła do ręki 48:13 i podsunęła pomysł z długością trwania bow - utworu, który jest dla nas niezwykle ważny. Z poprzedniej relacji wiadomo dlaczego. I tak 4:27 wylądowało na naszych koszulkach. 

Ale najlepszy pomysł przyszedł dopiero dzień przed wyjazdem. Wcześniej rozmyślałyśmy nad jeszcze jednym transparentem, który przeszedł długą drogę i ewoluował w coś cudownego. Kończony do 5 nad ranem, w oparach farb do tkanin i dźwiękach wszystkich płyt Kasabian, przedstawiał scenę z jednego z naszych ulubionych teledysków, czyli klipu do Re-Wired. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, w niesamowicie dobrych humorach poszłyśmy spać po 5:30. Pobudka o 8? Co to dla nas!

Rano byłyśmy w zaskakująco dobrej formie. Milo przypomniała sobie, że do tej pory nie widziała biletów na oczy. Kiedy w końcu trzymała je w rękach i obejrzała z każdej strony, nasze plany wyjazdowe obróciły się o 180 stopni.

Okazało się, że otrzymałyśmy wejściówki na balkon w O2 zamiast na płytę – czyli czekał nas koncert Kasabian obserwowany z góry. Nasza reakcja była natychmiastowa. Klnąc pod nosem, ale nie panikując, zdecydowałyśmy się na telefon do brytyjskiego oddziału Viagogo. Po krótkiej rozmowie firma obiecała, że zrobi co w ich mocy, aby dostarczyć nam na czas bilety na płytę. Od koncertu dzieliło nas przecież kilkanaście godzin. Przyzwyczajone do ciągle powtarzających się problemów przy wyjazdach, po prostu wyszłyśmy z mieszkania i udałyśmy się na lotnisko.

Po przybyciu do Modlina czekało nas jeszcze parogodzinne czekanie na lot. W międzyczasie z powodu niesprzyjającej pogody został odwołany jeden z kursów, co dodatkowo zszarpało nasze nerwy. Rozważałyśmy różne scenariusze przyszłego wieczoru, ale nie byłyśmy w stanie wyobrazić sobie, że wchodzimy na ten koncert z miejscami na balkonach. Nie było opcji, żebyśmy odpuściły. Brak jakiegokolwiek znaku ze strony Viagogo spowodował, że zaczęłyśmy się chwytać wszelkich środków, żeby tylko wejść na upragniony koncert na płytę. Zamieszanie trwało aż do momentu, kiedy samolot wzbił się w powietrze i straciłyśmy łączność z internetem.

Lot, który przez wykończenie całą sytuacją przespałyśmy, zakończył się naprawdę pięknie. Tuż nad Londynem wieczorne niebo było całkowicie bezchmurne, więc z okna samolotu mogłyśmy podziwiać rozświetlone świątecznymi dekoracjami miasto. Widok był na tyle niesamowity, że każdy z pasażerów przylepił się do szyby, a na pokładzie zapanowała kompletna cisza. To było nasze pierwsze wyjątkowe wspomnienie z tej podróży, a przed nami było jeszcze tak wiele...

Tuż po wylądowaniu czekała na nas miła niespodzianka. Dotarł e-mail od Viagogo z elektronicznymi biletami zgodnymi z naszym zamówieniem. Sytuacja zaczęła się powoli uspokajać. Odetchnęłyśmy więc z ulgą i udałyśmy się na Notting Hill, żeby nareszcie odpocząć w mieszkaniu po dniu pełnym skrajnych emocji.


Następnego dnia wypoczęte, w pełni przygotowane i w świetnych humorach pojawiłyśmy się pod O2 kilkanaście minut po 11:00. Byłyśmy we trójkę - po drodze zgarnęłyśmy Kingę, która pomogła nam w jednym kawałku dotrzeć na miejsce. Ku naszemu zaskoczeniu klub nie prezentował się z zewnątrz tak spektakularnie jak na zdjęciach. Znajduje się przy bocznej uliczce, w owianej dość negatywną sławą dzielnicy - Brixton. Jednak widząc po raz pierwszy to legendarne miejsce, w którym tak wiele zespołów stawiało pierwsze kroki, nasze serca zabiły mocniej. Swój prawdziwy urok O2 ukazuje dopiero pod osłoną nocy, jednakże do tego momentu musiałyśmy jeszcze trochę poczekać.


Przed wejściem siedziało już około pięciu osób. Wkrótce przekonałyśmy się, że fani Kasabian z całego świata to niesamowicie sympatyczni ludzie, z którymi można porozmawiać na wszelkie tematy – z przewagą muzycznych oczywiście. Nie było tutaj miejsca na dziecinne przepychanki, kłótnie o miejsca czy numerowanie ludzi w kolejce, co z resztą zawsze rozwala nas na łopatki. W razie gdy ktoś szedł do toalety lub po zakupy, reszta pilnowała jego miejsca w kolejce zgodnego z tym, o której godzinie się pojawił. Udzieliłyśmy też krótkiego wywiadu dla francuskiej strony o zespole z Leicester.

Żeby upamiętnić naszą polską wyprawę do O2 zostawiłyśmy na jej murowanej ścianie swoje podpisy, a naszym śladem poszła reszta czekających w kolejce. Znalazło się także miejsce na tekst "London is full of cunts" wyświetlony przez pomyłkę na koncercie w Szkocji.


W ciągu kilku pierwszych godzin ochroniarze zaczęli rozstawiać barierki, a my zrobiłyśmy obchód wokół klubu. Od jego tylnej strony stały dobrze nam znane z Berlina ciężarówki ze sprzętem. Choć mróz dawał się we znaki, naszą sytuację ratowała pobliska restauracja Nando's, w której pieniądze wydałyśmy głównie na herbatę.

W pewnym momencie pod ostatnie drzwi budynku podjechał czarny van, z którego wysiadła część składu Kasabian. Rozpoznałyśmy w nim m.in. Gary’ego Alesbrooka, Tima Cartera i Bena Kealey’a. Jeszcze wtedy dzieliła nas dość spora odległość, więc skończyło się na pomachaniu do siebie i wymianie uśmiechów. Dodajmy jeszcze, że Kinga machała do chłopaków kawałkiem kurzego skrzydełka, bo dosłownie przed chwilą udało nam się je kupić w Nando's; Milo za to machała polską flagą. Obrazek musiał być więc piękny.

Nie trzeba było długo czekać na resztę ekipy. Wkrótce drugi van przywiózł Sergio Pizzorno, Chrisa Edwardsa i Iana Matthewsa. Brakowało nam tylko jednego elementu układanki – Toma Meighana, którego początkowo pomyliłyśmy z Aitorem Throupem, ilustratorem Kasabian.

Jak już wyżej pisałyśmy, wśród czekających na mrozie fanów panowała świetna atmosfera. Znajomy Anglik, Tom, zamówił dla wszystkich wielką pizzę i usilnie próbował wcisnąć ją każdemu w kolejce. Uwierzcie, była to wtedy najlepsza pizza naszego życia. Francuzka, która przeprowadzała wcześniej z nami wywiad uprzedziła nas, że aby wejść w pierwszej kolejności, potrzebujemy kart startowych O2.  Ochrona miała sprawdzać komórki przy odczytywaniu biletów. Poświęciłyśmy więc funta na karty, które i tak ostatecznie zgubiłyśmy.

Niedługo potem usłyszeliśmy pierwsze dźwięki soundchecku. Razem z Tomem i inną dziewczyną przysłuchiwaliśmy się znajomym melodiom. Zespół zagrał m.in. utwór Stuntman pochodzący z drugiego albumu Empire oraz Take Aim z West Ryder Pauper Lunatic Asylum, który bardzo chciałyśmy usłyszeć. Wkrótce ku naszemu zaskoczeniu wybrzmiały dźwięki Crazy, pięknego coveru, który pojawił się wyłącznie na ich kultowym występnie na Glastonbury Festival. Podekscytowane i wzruszone wizją usłyszenia utworu na żywo, nie spodziewałyśmy się tego, co pojawi się jako ostatnie. Był to nieznany nikomu cover, którego nazwę wspólnymi siłami odnaleźliśmy we wszechwiedzącym internecie, ale w całym tym zamieszaniu nikt jej nie zapamiętał. Mimo naszej ogromnej sympatii do Kasabian musimy stwierdzić, że wersja zagrana przez nich wypadła tragicznie. Miałyśmy więc nadzieję, że pominą ją na koncercie.

Po zakończonym soundchecku, przeszłyśmy się w trójkę wzdłuż klubu i stanęłyśmy na chwilę przy drzwiach dla promotorów. W czasie dość żywej rozmowy porównywałyśmy ze sobą nasze przewidywania dotyczące wieczornego show. Zagadał nas ochroniarz, który stwierdził, że musimy być największymi fankami. Bardzo się nie pomylił.

Było już po 15:00, kiedy stwierdziłyśmy, że pora odwiedzić ponownie Nando's. Zuza zaproponowała, żebyśmy poczekały jeszcze kilka minut. Dosłownie po chwili w drzwiach pojawił się Gary i od razu podszedł do nas, trzymając w dłoni kawę i papierosa. Przywitaliśmy się uściskami i zapytałyśmy o poprzednie noce w Brixton Academy. Muzyk zapewnił, że każda z nich wypadła świetnie. Uznałyśmy, że musimy podzielić się z nim naszą pogmatwaną akcją z biletami, na co chętnie przystał. Powiedział, że na kierowcę i tak czekać będzie wieki, więc oczywiście ma czas na wysłuchanie naszej opowieści.

Opisałyśmy wszystko od samego początku i kiedy byłyśmy już w połowie naszej historii, z budynku wyszedł Sergio w towarzystwie Aitora. Widziałyśmy, że udają się w konkretnym kierunku, więc nie chcąc specjalnie przeszkadzać po prostu rzuciłyśmy w ich stronę, żeby wpadli pogadać w wolnej chwili. Gary pewnym siebie tonem oznajmił, że Serge na pewno tu przyjdzie. Wróciliśmy jednak do przerwanej rozmowy. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy po paru sekundach tuż obok pojawił się dwumetrowy Pizzorno i wyściskał każdą z osobna. Stwierdził, że nie mógłby zapomnieć naszych twarzy z Berlina i dołączył do przysłuchiwania się opowieściom. Wtrącił, że nie wyobraża sobie nas gdzieś daleko na balkonach i musimy ostatecznie pojawić się tuż przed sceną. Był też wyraźnie zdenerwowany słysząc o próbach kradzieży, z którymi się zmagałyśmy.

W pewnym momencie Zuza zdała sobie sprawę, że ze skupieniem i przejęciem słucha jej około dziesięcioosobowa ekipa ochroniarzy i techników od Kasabian, którzy w tym czasie pojawili się przed drzwiami. Ich miny były naprawdę piękne. Na szczęście nie było czasu na stres, bo właśnie udało jej się zakończyć całą historię. 

Przypomniałyśmy sobie o transparencie, który został przed głównym wejściem do klubu. W czasie gdy Milo po niego pobiegła, Zuza zapytała Sergio o Crazy zagrane na próbie. Chciała dowiedzieć się, czy fani rzeczywiście mają szansę usłyszeć ten cover za kilka godzin. Choć początkowo całkiem zręcznie wykręcał się od udzielenia odpowiedzi, ostatecznie potwierdził, że zagrają piosenkę Gnarlsa Barkley'a w czasie koncertu. Jednak podkreślił, że to tajemnica i ma zostać między nami, aż do zakończenia występu. A jeśli Sergio Pizzorno prosi Cię o dochowanie sekretu, to słowa dotrzymujesz. Tak już jest i tego nie zmienisz. Oczywiście zdając sobie z tego sprawę, nie powiedziałyśmy nikomu ani słowa. Aż do powrotu do Polski.

Kiedy Milo wróciła z transparentem i udało nam się go rozłożyć, Serge od razu rozpoznał teledysk związany z rysunkiem. Przedstawiał on malucha z Re-Wired, z polską rejestracją połączoną z 48:13 oraz Toma i Sergio siedzących w środku. Dodatkowo napis "Take that aim now if you dare" sugerował, że znów zamierzamy ich męczyć o przyjazd do Polski. Nie było to dzieło sztuki, bo talentu plastycznego żadna z nas niestety nie posiada, tym bardziej o 4 nad ranem, ale najważniejsze było przesłanie. Największym uznaniem dla nas był fakt, że wywołałyśmy na twarzy muzyka ogromny uśmiech.


Milo podkreśliła, że jesteśmy w stanie zrobić dosłownie wszystko, by ich zobaczyć, a Kindze udało się także zapytać o wyczekiwany koncert w naszym kraju. Tutaj padło pamiętne zdanie, w którym Pizzorno powiedział, że latem grają na festiwalach. Był to dla nas jasny znak, żeby uważać na wszelkie festiwalowe ogłoszenia.

Po chwili z klubu wyszedł także Tim, którego z radosnym okrzykiem uściskałyśmy we dwie. Gitarzysta był wyraźnie uradowany naszą obecnością. W ostatniej chwili zdałyśmy sobie sprawę, że zajęte rozmowami kompletnie zapomniałyśmy o wspólnych zdjęciach. Poprosiłyśmy o pamiątkę Tima, a następnie Sergio.



Zuza dopytała Pizzorno, podobnie jak po koncercie w Berlinie, o pluszowy ogon, który zabiera ze sobą w trasę. Zapewnił ją, że pojawi się z nim także na ostatnim występie w Brixton. 

Chciałyśmy złapać także Chrisa, Iana i Bena, ale w tym momencie zaczęli pojawiać się nasi towarzysze z kolejki i nastąpił mały chaos. Przeobraził się on jednak w prawdziwe zamieszanie, kiedy nadciągnęły fanki z Japonii. Bieg, krzyk, pisk i płacz. Odsunęłyśmy się na bok, nie chcąc uczestniczyć w tej zbiorowej histerii. Po minach chłopaków z Kasabian można było poznać, że także nie czują się komfortowo w zaistniałej sytuacji. Nic dziwnego, że po paru minutach wszyscy wsiedli do auta i odjechali, żeby ostatnie przedkoncertowe chwile spędzić z rodziną. Zdążyłyśmy pomachać Gary’emu i Timowi, po czym wróciłyśmy do kolejki.

Dopiero po kilkunastu minutach doszło do nas wszystko, co właśnie się wydarzyło. Już wtedy byłyśmy przeszczęśliwe i naładowane samymi pozytywnymi emocjami – a przecież koncert był dopiero przed nami! Ostatnie godziny spędzone pod klubem mijały nam przy wspólnych rozmowach o muzyce Kasabian, innych koncertach czy snuciu przeróżnych wizji dotyczących dzisiejszego show. Jednak mimo wszystko wciąż mocno się stresowałyśmy, kiedy myślałyśmy o swoich biletach. Z naszym szczęściem możliwy był każdy scenariusz.

Skrajne emocje kumulowały się w nas z taką intensywnością, że kiedy wreszcie otworzyli bramy Brixton Academy i na spokojnie przeszłyśmy pod scenę, byłyśmy już kompletnie wykończone. Z pomocą pojawili się przecudowni ochroniarze serwując pierwszym rzędom pokaz magicznych sztuczek, zagadując i karmiąc nas żelkami oraz pomagając przyczepić wszystkie transparenty czy flagi do barierek. 


Tuż przed samym koncertem wydarzyło się więc naprawdę sporo. Czekał jeszcze na nas wspaniały występ Kasabian i równie emocjonujące pokoncertowe przeżycia, które poznacie w następnej części relacji.